To, co czytam: Zagłada 2029 (2/2017)

Wstępniak:

Wizja postapokaliptycznego świata, jest jedną z tych, w które lubię się zanurzać. Szczególnie fascynujący jest dla mnie sposób odbudowy cywilizacji, uczenia się bycia człowiekiem od nowa. Do zombie też się przekonałam (o czym pisałam tu - klik), a nawet zaliczam motyw do ulubionych. Dlatego, kiedy Radosław Pydyś, autor "Zagłady 2029", zapytał czy zechciałabym przeczytać jego książkę, nie miałam najmniejszych wątpliwości.

Opis z okładki:

Jest rok 2029. Zakończyła się trzecia wojna światowa i cały glob pogrążył się w chaosie. Poupadały rządy niemal wszystkich państw, w tym największe światowe mocarstwa. Pod koniec konfliktu USA zdecydowały się na atak ostateczny – użyto nowo odkrytych szczepów wirusów, które miały zwiększyć siłę i możliwości wojsk amerykańskich. Niosło to jednak za sobą ryzyko i wywołało skutki uboczne… Całą Amerykę Północną opanowały hordy zombie i jeszcze groźniejszych łowców, które wkrótce przeniosły się także na pozostałe kontynenty.

Czy w skonfliktowanej, powojennej rzeczywistości człowiek może liczyć na kogokolwiek poza samym sobą? Jak wiele można znieść, kiedy coraz trudniej znaleźć sens życia i nadzieję? Czy można w ogóle mówić o zachowaniu człowieczeństwa w postapokaliptycznym świecie? 


Ocena:

Trudno nazwać oryginalnym pomysł osadzenia akcji w postapokaliptycznym świecie opanowanym przez zombie. Tak samo, jakby wymagać wymyślenia motywu  nieszczęśliwiej miłości. Grunt, to umieć opowiedzieć ją od nowa. I tych nowości, w moim odczuciu, u Radosława Pydysia nie brakuje. Przede wszystkim, zanim rzuca nas w wir akcji, wyjaśnia, jaka jest geneza zagłady. Chociaż historię poznajemy już w prologu, co nie do końca popieram, bo dawkowanie jej w fabule dodawałoby aury tajemniczości, to sam pomysł wprowadzenia czytelnika w temat oceniam pozytywnie.
Świat przedstawiony przez Radosława Pydysia jest jakby na granicy - zombie opanowały już świat, ale nie brakuje też dobrze zorganizowanych społeczności - z nowymi zasadami, nierzadko autorytarnymi rządami, ale są. Autor nie szczędził uczestnikom zdarzeń niebezpieczeństw - zombie i ich zmodyfikowana, inteligentniejsza wersja - atakujący wyłącznie nocą łowcy to tylko jedna strona medalu. Są jeszcze ludzie, którzy chcą  rządzić nowym światem po swojemu i uciekają się do prymitywnych instynktów, jakby sami byli zainfekowani. Naprawdę bohaterowie "Zagłady..." mieli przed czym uciekać. Sama fabuła i rozwój wydarzeń były nawet wciągające, autor na pewno ma wyobraźnię. Wykorzystany motyw powieści drogi też mnie przekonuje.

Ale... powtórzenia, powtórzenia i jeszcze raz powtórzenia (tak, moje trzykrotne powtórzenie to celowy zabieg). Monotonia stylistyczna, nadużywanie tych samych fraz, a przede wszystkim  sztuczne pompowanie treści. Ta sama sytuacja opisana przez wszechwiedzącego narratora, potem czytelnik poznaje ją z perspektywy bohatera, który następnie przedstawia sprawę kolejnej osobie. Pomijając, że jest to nużące i sprawia wrażenie stworzonych na siłę retardacji (opóźnienia akcji przez opisy), to dodatkowo nie zostawia pola dla czytelnika. Można odnieść wrażenie, że autor narzuca sposób odbioru fabuły czy zachowań bohaterów, momentami  traktował czytelnika wręcz protekcjonalnie, jakby bał się, że ten nie zrozumie o co chodzi, więc trzeba mu wytłumaczyć. Trzy razy.
"Zagłada 2029" to pozycja wydana na zasadzie self publishing  i niestety naprawdę widać tu braki porządnej redakcji. Obecności redaktora, który potrząsnąłby autorem i powiedział "Halo, tego jest tu za dużo". Pisanie, to również (trudna) sztuka rezygnacji. Z ulubionych słów, ukochanych fragmentów, "genialnych" scen. Szukałam w sieci strony firmy, która zgodnie z informacją w książce zajmowała się jej redakcją. Niestety jedyne co zobaczyłam to komunikat: "Nie odnaleziono serwera". ;(

Akcja książki rozgrywa się w Ameryce, jednak główny bohater ma polskie korzenie. Płynąca w jego żyłach krew szczególnie daje o sobie znać w tajemniczych snach. To ciekawy zabieg autora. Z jednej strony akcję można było po prostu osadzić w Polsce, ale z drugiej może właśnie kontrast sprawił, że fragmenty o podbojach Mieszka czy bitwie pod Grunwaldem stały się bardziej wyraziste. Jednak, o ile forma przedstawiania dziejów Polski wydała mi się interesująca, to niestety wpleciony w fabułę patriotyzm level hard - mniej. Oprócz tej prawdziwej (oczywiście subiektywnej wizji) historii, autor przedstawiał też fikcyjną, dopisaną, np. zachowania polskich żołnierzy w trakcie trzeciej wojny światowej, poprzedzającej epidemię zombie. I niestety, przedobrzył. Zaczęło się dostojnie, a skończyło karykaturalnie. Oczywiście, Polska przeszła swoje, a Polacy doświadczyli niejednego, ale przedstawianie jej jako jedynej nieugiętej nacji i wrzucanie (a właściwiej tworzenie nowej) martyrologii narodu polskiego do książki o krwiożerczych bestiach z jednej strony jest wręcz niesmaczne, z drugiej komiczne.

Co do samego bohatera - to taki mix Jamesa Bonda, Toma Cruise'a z Mission Impossible i MacGayvera. Wszystko wie, umie, wszystkich pokona, wszystkie rozumy pozjadał. Nieco irytujący cwaniaczek, ale za to wrażliwy. Da się polubić, jednak mógłby dopuścić do siebie myśl, że inni ludzie też mają mózgi.

Książka z zakończeniem otwartym i naprawdę chętnie dowiedziałabym się, co wydarzy się dalej.

Podsumowując: plusy za fabułę, przedstawienie własnej wizji postapo z zombie w tle, w tym wyjaśnienie czytelnikowi początków zagłady oraz za ciekawy sposób przywołania polskiej historii. Natomiast zdecydowanie potrzeba tu pracy nad warsztatem. Ale to jest do zrobienia. 

Tradycyjna ocena 6/10


Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego dziękuję autorowi.

Gratis:

Poniżej prezentuję zdjęcie spersonalizowanej dedykacji od autora. Jej treść nawiązuje do naszej korespondencji mejlowej, ale o o czym pisaliśmy, niech zostanie między nami ;). 
Muszę natomiast wytłumaczyć jak to się stało, że wpis jest, delikatnie mówiąc, niewyraźny. Biję się w pierś, ale nieopatrznie położyłam książkę na mokry parapet. Wiecie, otwarte okno, zaczyna padać śnieg z deszczem, czytam, chcę zamknąć i taka sytuacja... W każdym razie będzie czujni, bo "koniec jest bliski".






5 komentarzy:

  1. Takie niedopracowanie stylistyczne, brak redaktora (dobrego) bardzo psuje radość czytania, wiem coś o tym. I ja też bardzo dystopie, a mnie intryguje sposób jak do niej doszło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa propozycja ale zupełnie nie moja tematyka...może kiedyś polubię fantasy ale jeszcze nie teraz;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm, nie ma nic gorszego niz zla ksiazka.. Czytasz I myslisz, ze bedzie lepiej, wiec jeszcze kilka stron..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daleka jestem on nazwania jej złą. Niedopracowaną prędzej. Ale przy debiucie do zaakceptowania.

      Usuń
  4. Ja ostatnio bardzo polubiłam postapokaliptyczne historie, wchłonęłam serię "Metro" :) "Zagłady" nie znam, a więc chętnie sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń