Ziarno prawdy, Zygmunt Miłoszewski [recenzja]

Wracam z recenzjami (w końcu), w tym z obiecaną opinią o "Ziarnie Prawdy". Możliwe, że część z Was zna fabułę, jeśli nie z książki, to z filmu. Całkiem niezłego, swoją drogą. I o nim dorzucę parę groszy. Ale to potem. Recenzję pierwszej części "Uwikłanie" znajdziecie TUTAJ. Najpierw opis wydawcy:




Druga część bestsellerowej trylogii o prokuratorze Szackim! Wiosna 2009 roku, rozczarowany prokurator żegna się z Warszawą i przenosi się do Sandomierza.

Tam spada na niego śledztwo w sprawie dziwacznego morderstwa cenionej działaczki społecznej. Szacki musi zmierzyć się ze ścianą milczenia i medialną gorączką. I z historią, która wydarzyła się przeszło sześćdziesiąt lat wcześniej…




Miłoszewski nie spuszcza z tonu, wręcz przeciwnie. To doskonały przykład autora, który naprawdę się rozwija. Już w przypadku poprzedniej części podziwiałam jego kunszt i odrabianie pracy domowej. I po lekturze "Ziarna prawdy" mogę tylko potwierdzić swoje słowa. Przyznam, że czasem drażni mnie, kiedy jeden autor ciągle pojawia się w mediach, dostaje kolejne nagrody literackie. I tak było przez pewien czas z Miłoszewskim. Nie dlatego, że uważam, że na te nagrody nie zasługuje, ale dlatego, że mam wrażenie, że jurorzy czy czytelnicy idą za falą.... Trochę jestem przekorna, bo jednocześnie twierdzę, że Miłoszewski sobie na te wyróżnienia zapracował, ale czułam, że jest nam, czytelnikom wciskany, śmierdziało mi to komerchą i marketingiem, a wtedy łatwo się zawieść. Tak np. miałam z  Karpowiczem, jego wychwalanych pod niebiosa "Ości", (tak przyznaje się) nie przeczytam do końca, bo uznałam je za przeciętne i zwyczajnie... nudne. Ale coby nie gubić wątku. Miłoszewski ma świetny warsztat, bez dwóch zdań.


Podobnie jak poprzednio, szczegółowo wprowadził czytelnika w historię miasta, w którym rozgrywa się akcja. Sandomierz różni się jednak od tego z "Ojca Mateusza", gdzie klimat jest raczej sielankowy. Sandomierz Miłoszewskiego aż kipi od mrocznej atmosfery. Jest tak gęsta, że można ją nożem kroić. Tajemnica powoli wypływa spomiędzy wersów, gubi się pomiędzy kartkami, wodzi nas za nos... I tym razem Miłoszewski zagląda w przeszłość, o której nie każdy chciałby mówić. Wyciąga spod dywanu dawne sprawy, takie, o których wszyscy chcą zapomnieć. Wszyscy oprócz mordercy...
Fakt, że niestety wcześniej widziałam film trochę popsuł mi rozwiązywanie zagadki, ale była równie dobra, jak wytworzony klimat. I choć dominował ten mroczny, to równie skutecznie, udzielał się ten przyjemniejszy.

"Ptysiulka?  - Maria Miszczyk podsunęła mu srebrną tackę, małe ptysie były ułożone na niej w zgrabną piramidę.
Szacki miał ochotę powiedzieć, że na chuj mu te ptysie, ale wyglądały tak apetycznie, że sięgnął i włożył jednego do us. A potem od razu następnego, ciastka były nieprzyzwoicie, niewyobrażalnie pyszne"

Wierzcie lub nie, ale po przeczytaniu przytoczonego wyżej fragmentu, pobiegłam do cukierni po takie same ptysie, jakimi zajadał się Szacki z szefową (ps: gdy czytałam byłam już w ciąży, więc może mój zmysł zachciewanek był nieco wyostrzony :)).

Wśród całej gamy, doskonale wykreowanych bohaterów, najbardziej drażniący był oczywiście (niezmiennie) ten główny - gburowaty, cwaniakowaty, niestabilny emocjonalnie, ale jednocześnie inteligenty, z ciętym językiem i... dobry (!). No po prostu podręcznikowy bohater kryminału :)

"Ja wiem, że mgła, że ciemno i gówno widać. Ale wszyscy z tych kamienic - wskazał ręką na domy przy Żydowskiej - i z tamtych domów - odwrócił się i pokazał wille po drugiej stronie parowu - mają zostać przesłuchani. Może ktoś cierpi na bezsenność, może ma chorą prostatę, możne jest szaloną kurą domową i gotuję zupę przed wyjściem do roboty. Ktoś mógł coś widzieć. Jasne?"

***

"-Przepraszam, to teraz pan prowadzi tę sprawę?
- No.
- A mogę wiedzieć dlaczego?
- Niech zgadnę. Bo wyjątkowo nie chodzi o pijanego rowerzystę ani kradzież komórki w podstawówce?"


Cwaniaczek, co? I jak go tu nie uwielbiać ;)

Mistrzostwo w ciętej ripoście i błyskotliwość Szackiego, to nic innego jak świetny styl literacki autora. Książkę czyta się szybko, nawet kiedy pojawiają się tematy historyczne, przemyślenia natury egzystencjalnej czy wątki poboczne ;). I należy to docenić.

Jakiś minus? Jeden. I też nazwałbym go podręcznikowym. Strasznie go nie lubię, może jestem przewrażliwiona na swoim punkcie, ale zwracam na niego uwagę w kryminałach i mam wrażenie, że obraża mnie jako czytelnika. O co chodzi? Jest sobie zagadka kryminalna, seryjny morderca swoimi zbrodniami nawiązuje do żydowskich legend i do tegoż wyznania. Przy ofiarach zostawia podpowiedź dla śledczych: ciąg liter i cyfr. I jak wam się wydaje, co to może być? Gdzie by tu szukać odpowiedzi? Wiem, że wiecie, ale nie powiem, żeby nie było że spoleruję. Ale naprawdę wierzyć się nie chce, że autor z tak świetnym warsztatem, z umiejętnością budowania klimatu i napięcia, z bezsprzeczną inteligencją, sprawia, że jego równie ogarnięty bohater nie wpada na to od razu, tylko głowi się przez pół książki, błądząc myślami między książką telefoniczną a danymi o szerokości i długości geograficznej. Może wyjdę na czepialską, ale nigdy nie wiem, co autor chce osiągnąć takim zabiegiem? Chce żebyśmy wiedzieli i poczuli się mądrzejsi od prowadzącego śledztwo? Ok, ale to było tak oczywiste, że takie podejście, moim zdaniem, wręcz obraża czytelnika.

No dobra, ponarzekałam, czas kończyć. Miałam wspomnieć o filmie - a ten w przeciwieństwie do ekranizacji pierwszego tomu, gdzie twórcy zamienili głównego bohatera w... bohaterkę (sic!), to naprawdę kawał dobrego kina. Chociaż jeśli miałabym być małostkowa to i tam w pewnym momencie pewnej postaci zmieniono płeć ;).
Choć w tym przypadku nie przestrzegałam zasady najpierw książka, później film, to czuję, że gdybym robiła to we właściwej kolejności, również byłabym zadowolona z filmu. Bardzo dobra gra aktorska, świetna obsada (nawet wszechgrajacy Więckiewicz ;) ) i ten sam świetny, mroczny klimat. Naprawdę chapeau bas.




Dużo czasu minęło od czytania i trochę bałam się, że będę miała problemy z recenzją, ale wystarczyło, że znowu otworzyłam książkę, przewertowałam kartki i nastrój wrócił. Podsumowując, miłośnicy gatunku powinni być zadowoleni, ja się za takowego uważam i z wielką chęcią sięgam po tego autora.

Ale ostrzegam,  Panie Miłoszewski, mam zamiar przeczytać "Gniew", a jako że jego akcja rozgrywa  się w Olszynie, który jest miastem bliskim memu sercu, to oceniać będę surowiej.

Ocena tradycyjna: 10/10

A na koniec teledysk do filmu, piosenka też genialna. W końcu Nosowska :)


11 komentarzy:

  1. Patrząc na trailer chciałabym zobaczyć cały film:)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Do tej pory oglądałam tylko film i według mnie był rewelacyjny. A książkę już mam w domu, tylko jeszcze jej nie przeczytałam. Mam nadzieję, że się nie zawiodę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też zaczęłam od filmu i wyszłam z kina porażona jego świetnością ;) Potem wzięłam się za książki - czytaj śmiało. Za mną "Uwikłanie" i właśnie "Ziarno Prawdy", na "Gniew" zacieram ręce. Z kolei film na podstawie "Uwikłania" widziałam już w tv - wg mnie totalna porażka.

      Usuń
  3. A ja mam ciut mieszane uczucia w kwestii książek Miłoszewskiego. Warsztat w zasadzie bez zastrzeżeń, Szacki jako bohater - ujdzie, chociaż polubić go ciężko, nie podoba mi się antypolskość autora, która wyziera z kart książki i nie podoba mi się przekombinowanie intrygi. Zwłaszcza w "Gniewie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Gniew" jeszcze przede mną i jak wspomniałam będę bardziej surowa, z powodu miejsca akcji :) Jeśli chodzi o antypolskość, czy ja wiem? Aż tak mnie nie uderzyła. Zresztą mnie czasem w książkach bardziej drażnią laurki czy to kraju czy danego miasta, bo nawet doświadczona przez los Polska ma swoje za uszami...
      /Pozdrawiam,
      Szufladopółka

      Usuń
  4. Skończyłam czytać książkę i bardzo mi się podobała. Teraz muszę obejrzeć film:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oglądałam ekranizację i przymierzam się do książki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo polecam wersję audiobookową, czytaną przez Roberta Jarocińskiego - rewelacja.

    OdpowiedzUsuń