Urlop nad morzem - Agnieszka Pietrzyk

Tytuł: Urlop nad morzem
Autor: Agnieszka Pietrzyk
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 311

Na spotkaniu autorskim, promującym "Urlop..." , na którym miałam okazję być, Agnieszka Pietrzyk powiedziała, że ta książka będzie inna, że - owszem - będzie to kryminał, gatunek, który lubi, ale nie klasyczny. Mówiła, że tu bardziej od tego, kto zabił, będzie ważniejsze, kto zginął. I tak było. Wspomniała też, że wodzi czytelnika za nos. I... co prawda, to prawda...


Gdybym nie znała Agnieszki (a znam i się chwalę :) dałabym sobie rękę uciąć, że to jakieś romansidło. Tytuł: "Urlop nad morzem', na okładce kobieta z włosami targanymi przez wiatr i jeszcze dopisek: "Jedna decyzja zmieniła w ich życiu wszystko" Czyli wiadomo: kochankowie spędzają razem wakacje z dala od swoich małżonków. Pewnie będą jakieś problemy, ale na koniec będą żyli długo i szczęśliwie. Taki schemat. Dobra, ale jak chcecie coś takiego przeczytać, to nie tu :) Tu nawet kojarzącej się z urlopem pogody nie znajdziecie.
Opis z okładki:
"Beata i Marcin mają problemy finansowe, w tym roku rezygnują więc z wyjazdu na wymarzone zagraniczne wakacje. Pomocą służy im stara znajoma i proponuje klucze do niedawno kupionego domu nad morzem. Urlop spędzony w listopadowej aurze, w małym nadmorskim miasteczku być może wreszcie pozwoli im wypocząć. Stary dom kryje na poddaszu pełno przykurzonych rupieci, których plądrowanie sprawia Beacie niesamowitą radość. W jednej ze starych książek odnajduje list, który zdaje się zawierać mroczną tajemnicę. A może to tylko niewinny żart?
Z pozoru nudne wakacje zamieniają się w kryminalne śledztwo w którym trzeba będzie poznać przeszłość miasteczka oraz wysłuchać wielu historii. Są bowiem miejsca, które nie chcą zapomnieć."


Autorka nie kłamała na spotkaniu. Zdecydowanie wodziła za nos. Znacie to powiedzenie: "Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni"? Spokojnie można mi tu wrzucić tym tekstem. Nie zliczę ile razy "odgadłam" zagadkę - oczywiście na kilka stron przed głowną bohaterką, więc pękałam z dumy. Potem ona ją "rozwiązywała". A potem razem z nią musiałam się rozczarować. Później się okazywało, że jednak dobrze myślałam. A potem, że jednak nie. Nic nie było takie, jak się wydawało. Tajemnica goniła tajemnicę, zagadka, zagadkę.
Atmosfera zbudowana przez autorkę była tak silna, że nie niemal czuć było, jak unosi się nad kartkami książki. Było mrocznie, czemu z pewnością służyło osadzenie akcji w listopadzie i Sztutowie, które ma taką, a nie inną historię. Kocham morze, a na Mierzeję Wiślaną, jako dziecko jeździłam rok w rok, co prawda raczej do Krynicy Morskiej, ale i tak potrafiłam się znaleźć w środku akcji. Bardzo podobało mi się przytoczenie nadmorskich przekonań:

"Gdyby ktoś stąd, ze Sztutowa, zobaczył, że odpala pani od świeczki, czeka panią ostracyzm towarzyski. Nikt pani ręki nie poda. No bo widzi pani, trochę ludzi z mierzei każdego dnia wypływa w morze, a to jest żywioł. A jeśli chce pani wiedzieć skąd ten przesąd, chętnie wyjaśnię. Marynarzom nie wolno było odpalać papierosów od świeczek, bo od patrzenia na płomień z bliskiej odległości na moment tracili ostrość widzenia i mogli przeoczyć zagrożenie."
Skoro kryminał nie był klasyczny to i głównym bohaterem nie był najlepszy policjant ever, po przejściach i z nałogiem. Ale tajemnicza kobieta, która choć była narratorką, na początku niewiele o niej wiedzieliśmy. Potem jej obraz robi się coraz wyraźniejszy i tak ma za sobą pewne przejścia, bo kto nie ma? Ale czy to może mieć wpływ na rozwiązanie zagadki?
Musze jednak przyznać, że była dość irytująca. Ale polubiłam jej córkę.

Trudno mi ocenić tę książkę, bynajmniej nie dlatego, że znam autorkę. Po prostu to, co najbardziej mi się nie podobało było jednocześnie najlepszym zabiegiem pisarki. Zaskoczenie, że sprawy przyjęły taki, a nie inny obrót było ogromne! Byłam na autorkę wściekła i pełna podziwu dla jej talentu jednocześnie. To było genialne i okrutne! Nic nie zdradzę, ale jak przeczytacie książkę, to czego zachęcam, to myślę, że skojarzycie, co tak wychwalam/po czym tak jadę* (*niepotrzebne skreślić)

"Mężczyźni powinni wiedzieć, że kobiety lubią niespodziewane wizyty, ale tylko wtedy, gdy mają wystarczająco dużo czasu, aby się do nich przygotować."
Czego mi brakowało? A jednak, chociaż nie dalej, jak na początku posta podśmiewałam się z romansideł
(to nie tak, że ich nie lubię, to był humor sytuacyjny) to właśnie scen z romansu mi tu brakowało. Nie byłam spragniona opisów jak z 50 twarzy Greya. Wystarczyłaby informacja, że do czegoś między głównymi bohaterami doszło. Była jedna scena, która mogła się tak skończyć, ale ktoś im przerwał... I ok, tu rozumiem, tak miało być. Niemniej jednak jakaś wspólna noc mogłaby się pojawić,  by uwiarygodnić akcję. W końcu byli na wspólnym urlopie :)

"Wreszcie koniec urlopu" -  z tym cytatem nie mogę się zgodzić. Bo żałowałam, że lektura już się skończyła.

Z racji tego, że znam Agnieszkę Pietrzyk, o  czym Wam już powiedziałam, postanowiłam nie wystawić ani oceny tradycyjnej punktowo-gwiazdkowej ani mojej półkowo-szafkowo-kartonowej. Swoje zdanie wyraziłam w recenzji, a książka stoi na rzeczywistej półce, u mnie w domu, podpisana przez Autorkę :)

*** Będzie mi miło, jeśli po przeczytaniu zostawisz komentarz ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz